wtorek, 24 września 2013

MØ - Never Wanna Know/XXX 88

chillsoundsgoodmusic
Boom na MØ, który rozpoczął się ponad rok temu wydaniem utworów "Maiden" i "Pilgrim" mnie nie dotyczył. Nie żeby tracki te były złe, po prostu nie do końca wpasowywały się w moje klimaty. Dopiero "Waste Of Time" sprawił, że zacząłem bacznie zwracać uwagę na pochodzącą z Danii Karen Marie Ørsted. Wciąż jednak nie wiedziałem w jaką stronę dziewczyna zmierza, w związku z czym nie byłem pewien czy podążać bezmyślnie za większą częścią świata, która zdążyła już okrzyknąć MØ objawieniem alternatywno-popowej sceny elektronicznej. Dziś jednak już wiem, że mieli oni rację i z niecierpliwością odliczam dni do 20 października, kiedy to premierę ma mieć pierwsza EP-ka duńskiej wokalistki - "Bikini Daze".

Zdanie zmieniłem przede wszystkim dzięki najnowszej produkcji MØ - "Never Wanna Know", która ukazała inne niż dotąd oblicze artystki. Zdecydowanie bardziej delikatny i nastrojowy, niż wszystkie wydane dotąd utwory, łączy w sobie magię i tajemniczość Lany Del Rey z typowo skandynawskim brzmieniem. Wszystkim, którzy do tej pory nie mieli styczności z twórczością Karen polecam również przesłuchanie wcześniejszego "XXX 88". I "Waste Of Time". I "Glass"... no dobra, zalecam zapoznać się z całą jej twórczością :)

"Never Wanna Know"



"XXX 88 (ft. Diplo)"




MØ szukajcie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

sobota, 21 września 2013

RÁJ - Ghost

chillsoundsgoodmusic
Taka sytuacja zdarza się nie pierwszy raz - pewnego dnia znikąd pojawia się ktoś, o kim nic nie wiemy i z miejsca podbija serca słuchaczy debiutanckim utworem. Nie wiem kim jest (są?) RÁJ, jednak po przesłuchaniu "Ghost" automatycznie mam ochotę na więcej. Utwór oscylujący gdzieś pomiędzy dokonaniami Sir Sly i The Neighbourhood rozkręca się powoli, przez prawie trzy minuty docierając do punktu kulminacyjnego. Perfekcyjnie zbudowane napięcie, interesujący wokal i świetna kompozycja. Czego chcieć więcej?


Jeżeli chcecie dowiedzieć się więcej o RÁJ, śledźcie te strony:

Mt. Wolf - Midnight Shallows

chillsoundsgoodmusic
Mt. Wolf podążają wytyczoną przez siebie ścieżką. I nieustannie czarują. Czarowali przy EP-ce "Life Size Ghosts", czarowali przy kolejnym minialbumie - "Hypolight", czarują również teraz. Ich najnowsza produkcja nosi nazwę "Midnight Shallows" i mówiąc najprościej, jest tym czego fani londyńskiej grupy mogli oczekiwać. Delikatna, dream-popowa produkcja jest jak zawsze świetnym tłem dla głębokiego wokalu Kate Sproule. Można się rozmarzyć.


Mt. Wolf znajdziecie tu:

Alex Hepburn - Together Alone

chillsoundsgoodmusic
Alex Hepburn udało się oszukać wszystkich. W zasadzie to mogę powiedzieć, że mieliśmy tu do czynienia z jedną z ciekawszych muzycznych akcji marketingowych ostatnich lat. Bo kto wydaje najsłabszy utwór na płycie jako pierwszy singiel? Przepraszam wszystkich, którzy uważają "Under" za arcydzieło, jednak w mojej opinii to po prostu dobry, radiowy track, na pewno lepszy od tego, co proponują nam rozmaite Miley Cyrus czy inne Seleny Gomez, jednak wciąż niezbyt wyróżniający się utwór, doskonale pasujący do tego, co namiętnie wałkują polskie stacje radiowe. 

Zacznijmy jednak od początku - Alex Hepburn to niespełna 27-letnia brytyjska wokalistka. W zeszłoroczne wakacje wydała debiutancką EP-kę, w kwietniu tego roku przyszła pora na pierwszy longplay zatytułowany "Together Alone". Alex na "lead single" wybrała utwór "Under", który szybko przypadł do gustu słuchaczom i pokazał największy atut londyńskiej wokalistki - jej niesamowicie charakterystyczny, zachrypnięty głos. Muszę przyznać, że dopóki nie natrafiłem gdzieś na teledysk do "Under" byłem pewien, że utwór ten śpiewa facet. Gdy już zostałem olśniony, track nabrał dla mnie trochę na wartości, jednak wciąż nie była to zachęta do przesłuchania całego albumu. Ot, mamy kolejną gwiazdkę, której przyszła popularność zależy od tego, czy wpasuje się w aktualne preferencje mainstreamu. Na początku powiedziałem jednak, że pannie Hepburn udało się oszukać wszystkich - nawet jeżeli była to przesada, na pewno oszukała mnie. Bo ta "prawdziwa" Alex, która zajmuje prawie całą płytę brzmi tak:

"Pain Is"



Tak jest, Alex Hepburn osadziła "Together Alone" głęboko w soulowo-bluesowych korzeniach, sprawiając, że przy przesłuchaniu albumu, w głowie co chwila przewijają się wspomnienia o nieśmiertelnej Janis. Nie będę Was jednak oszukiwać - nie cała płyta jest taka, co nie zmienia jednak faktu, że jak dla mnie na longplayu nie ma zbędnych utworów, co w mojej opinii zdarza się niezwykle rzadko, a albumy takie wymienić mogę na palcach pięciu rąk. Płytę podzielić można w zasadzie na dwie części - połowa utworów to stylowe kawałki w "retro" klimatach, nawiązujące do najlepszych dokonań bluesa i soulu. Druga część to tracki, które nadal czerpią z dorobku tych gatunków, jednak mają wokół siebie bardziej współczesną, popową otoczkę, zbliżając się do tego, co od lat świetnie wychodzi P!nk. Tak jak Alecia Moore, również i Alex Hepburn czasem niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu i arcydzieła, łącząc klasyczne gatunki z popem, ani razu jednak tej cienkiej linii nie przekraczając. W ten sposób w zasadzie można podsumować całą płytę - duch Janis Joplin, bliskość P!nk, trochę Adele i Amy Winehouse (płytę masterował Tom Coyne, współpracujący również ze wspomnianymi artystkami), a na pierwszym planie fenomenalny wokal głównej bohaterki.

Rzadko opisuję na chillsoundzie coś mainstreamowego, bo też nie taki jest cel tego bloga, jednak w przypadku Alex Hepburn nie mogłem się oprzeć. Dziewczyna wzięła mnie z zaskoczenia i sprawiła, że jej album gra w moich głośnikach w zasadzie nieprzerwanie od kilku ładnych godzin. Udało jej się nawet przekonać mnie do "Under" - teraz gdy słyszę je w radiu wiem już, że coś, co wcześniej uznawałem jedynie za dobry, radiowy track, jest najsłabszym elementem świetnego albumu. Zalecam zapoznanie się z całym "Together Alone", bo jest on lepszy od większości tego, co ma do zaproponowania główny nurt muzyczny - a wspomniane na początku Miley Cyrus i Selena Gomez niech posłuchają słów pierwszego utworu na płycie - "Shut your mouth, Miss Misery"...

"Miss Misery"




Alex Hepburn znajdziecie tu:

czwartek, 19 września 2013

Marian Hill - Lovit

chillsoundsgoodmusic
Zadymiona knajpa przepełniona ludźmi topiącymi swoje smutki w whisky, a w tle mały band lub nawet solista grający jazz. Tak było kiedyś. Co jednak powinno lecieć w takich pubach dziś, by z jednej strony być na czasie z muzycznymi trendami, a z drugiej nie zatracić specyficznego klimatu takiego miejsca? Wydaje mi się, że właśnie znalazłem odpowiedź na to pytanie.

"Lovit" to propozycja od elektronicznego duetu z Filadelfii, w skład którego wchodzą Jeremy Lloyd i Samantha Gongol. Track Marian Hill to leniwa, klimatyczna propozycja z gatunku elektronicznej alternatywy z domieszką r&b. Prosty, lecz idealnie pasujący do utworu podkład muzyczny jest perfekcyjnym tłem dla nienachalnego uroku wokalistki. "I la la la la love it", a Wy?



Marian Hill szukać możecie tu:

środa, 18 września 2013

Madd Hatter - Madd Hatter EP

chillsoundsgoodmusic
Rynek muzyczny przeżył już tyle gatunków, że za każdym razem, gdy słyszę o kimś, kto przełamuje gatunkowe bariery, myślę tylko, że to kolejny marketingowy chwyt. Takim sloganem promowana jest również debiutancka EP-ka amerykańskiego DJ-a i producenta ukrywającego się pod ksywką Madd Hatter. Różnica polega na tym, że jemu rzeczywiście się to udaje.

Naprawdę ciężko określić jednoznacznie gatunek, który dominuje na tej skromnej, bo jedynie 2-trackowej EP-ce. Szczególnie słychać to w przypadku pierwszego, w mojej opinii lepszego utworu, pt. "Where The Party At". Jest to track w dużej mierze glitch-hopowy, jednak usłyszeć można w nim wpływy wielu innych gatunków muzycznych, od dupstepu po pop. W przypadku drugiego utworu, "Ignite" jest już łatwiej, bo do czynienia mamy z elektronicznym housem, jednak i tu nie zabrakło odróżniającego się od całości (choć spójnie wplecionego) mostka. Mówiąc krótko: należą się pochwały za niebanalne podejście do tematu i dobór zaproszonych gości, którzy również spisują się na medal.

Obu tracków posłuchać możecie na soundcloudzie artysty, ja podrzucam 1/2 EP-ki. Polecam też przesłuchać wcześniejszych utworów "Szalonegoo Kapelusznika", wśród których znajdziecie kilka wartych uwagi remixów.


Artysty szukajcie tu:

poniedziałek, 16 września 2013

Chromeo - Over Your Shoulder

chillsoundsgoodmusic
Królowie electro-funku powracają! Po wydaniu w 2010 roku albumu "Business Casual" duet z Montrealu zafundował sobie trzyletnią przerwę, która jednak właśnie się skończyła. Najnowszy track Chromeo - "Over Your Shoulder" zwiastuje czwarty longplay grupy - "White Woman".

Jako, że Chromeo to już w zasadzie marka sama w sobie, wysoka jakość tracku nie powinna nikogo dziwić. To klasyczny funk w najlepszym tego słowa znaczeniu - skojarzenia z latami 80-tymi nasuwają się same. Pozostaje męczyć ten utwór "gwałceniem replay'a" i czekać na więcej. Jestem pewien, że się nie zawiedziemy.


Chromeo odnajdziecie tu:

Until The Ribbon Breaks - A Taste Of Silver EP

chillsoundsgoodmusic
Until The Ribbon Breaks pojawił się znikąd na początku tego roku ze swoim bardzo dobrym, intrygującym trackiem "Pressure", a później potwierdził swój talent występując gościnnie w utworze "No One Else", do którego zaprosił go Burns. Miło mi oznajmić, że brytyjski producent kilka dni temu wydał swoją debiutancką EP-kę pt. "A Taste Of Silver". Miło tym bardziej, że minialbum nie zawodzi pokładanych w nim oczekiwań.

Na płytkę składa się jedynie pięć utworów, jednak zdecydowanie bardziej wolę takie rozwiązanie, gdyż o wiele lepiej jest wydać pięć dopracowanych tracków, niż zapełnić puste miejsce typowymi "zapchajdziurami". Każdy kto myślał, że po usłyszeniu debiutanckiego "Pressure" wie już, w jakim kierunku podąży artysta był w błędzie. Po każdym tracku słychać, że jest to dzieło Until The Ribbon Breaks, w czym zasługa bardzo charakterystycznego wokalu, Brytyjczyk nie pozwala nam się jednak nudzić, dzięki temu, że każdy utwór to w zasadzie propozycja z innego klimatu. Album otwiera fenomenalny "2025", który zapewne znajdzie się bardzo wysoko na listach najlepszych tegorocznych utworów. Głębokie basy, delikatnie podsycone elektroniką i wyrazistą perkusją sprawiły, że zakochałem się w tym utworze od pierwszego przesłuchania. Chwilę później przeskakujemy do zdecydowanie subtelniejszego, choć równie ciekawego "Perspective", w którym gościnnie udziela się Homeboy Sandman - utwór po raz kolejny pokazuje zamiłowanie producenta do hip-hopowych klimatów. Następny w kolejce "Romeo" to nostalgiczna, tajemniczna electro-ballada. O "Pressure" nie muszę się w zasadzie wypowiadać, gdyż utwór ten sprawił, że o Until The Ribbon Breaks zrobiło się głośno, szkoda jednak, że Brytyjczyk zdecydował się na wersję bez gościnnego udziału Mr. MFN Exquire, którego rap był niczym wisienka na pysznym torcie. Bez niego nadal jest dobrze, lecz to już nie to samo - za to minus. EP-kę zamyka utwór "Back To The Stars", który jest najbardziej zaskakującym kawałkiem na płycie, bo w zasadzie ciężko go określić - utrzymany w powolnym tempie track wymyka się klasycznym ramom gatunkowym, będąc czymś na wzór nieco wzniosłej elektronicznej ballady.

Podsumowując - debiutancka EP-ka Until The Ribbon Breaks udowodniła przede wszystkim, że jest to producent bardzo wszechstronny i zdecydowanie nietuzinkowy. I choć "2025" i "Pressure" górują moim zdaniem nad resztą płyty, to zdecydowanie warto posłuchać całości, którą znajdziecie tu. Ja podrzucam najlepsze:



Until The Ribbon Breaks znajdziecie tu:

niedziela, 15 września 2013

Phantogram - Black Out Days

chillsoundsgoodmusic
Debiutancki album Phantogram - "Eyelid Movies", wydany w 2009 roku, z miejsca podbił serca miłośników dobrego, alternatywnego popu. Wydana dwa lata później EP-ka "Nightlife" powtórzyła ten sukces zyskując nieprzyzwoicie dobre recenzje i przynosząc amerykańskiemu duetowi rzesze nowych fanów. Po dwuletnim milczeniu Phantogram znów powracają i kolejny raz pokazują, że wiedzą, jak powinien wyglądać pop z najwyższej półki.

Nie wiadomo jeszcze czy "Black Out Days" zapowiada kolejny longplay (miejmy nadzieję!), czy jedynie minialbum, jednak jedno jest pewne - jest na co czekać, a musiałby wydarzyć się cud, żeby Josh Carter i Sarah Barthel zawiedli. Ich najnowszy twór to według mnie dzieło ze wszech miar perfekcyjne.


Phantogram odnajdziecie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

Flex Cop - This Is Not Meth

chillsoundsgoodmusic
Finał jednego z najlepszych seriali wszech czasów - "Breaking Bad", zbliża się ku nam wielkimi krokami. Do wyemitowania zostały już tylko trzy odcinki piątego, ostatniego sezonu. Fanów ucieszyć może jednak wiadomość, że powstanie spin-off serii, którego głównym bohaterem będzie adwokat Saul Goodman. Okazuje się, że serial może również zainspirować ludzi zajmujących się na co dzień muzyką.

Australijski producent Flex Cop zdaje się być jednym z wielu fanów "Breaking Bad". Jego funkujący track "This Is Not Meth" może nie do końca pasuje do wydźwięku całego serialu, jednak jako tło dla kompilacji najzabawniejszych scen sprawdziłby się znakomicie. Równie dobrze radzi sobie zresztą jako samodzielna produkcja. Pozytywny, bujający utwór niesamowicie wpada ucho, działając niczym błękitna metamfetamina Heisenberga - od kawałka szybko możemy się uzależnić.


Flex Cop możecie szukać tu:

ODESZA - If There's Time

chillsoundsgoodmusic
Do premiery najnowszej EP-ki ODESZY pt. "My Friends Never Die" pozostały dwa dni, zespół podgrzewa więc atmosferę pokazując światu kolejny pochodzący z niej track. Zarówno poprzedni utwór duetu, jak i opisywany "If There's Time" sprawiają, że nie możemy doczekać się wtorku.

"If There's Time" to utwór zdecydowanie spokojniejszy i bardziej "chillujący" od poprzedniej produkcji. Poza różnicą w tempie i stylu utworu, znów mamy do czynienia z fenomenalnymi elektronicznymi brzmieniami, które sprawiają, że ODESZA wyrasta na jeden z lepszych bandów aktualnej sceny elektronicznej.

Podobnie jak w przypadku "My Friends Never Die", track możecie pobrać za darmo.



Grupę znajdziecie tu:

Stylust Beats - R.Y.F.S.O.

chillsoundsgoodmusic
Dzisiejszą niedzielę rozpoczynamy od mocnego, elektronicznego uderzenia w postaci długo oczekiwanego debiutanckiego albumu Stylust Beats. Ukrywający się pod tą ksywką Geoff Reich swoją przygodę z muzyką rozpoczął w 1998 roku, jako hip-hopowy DJ, szybko jednak przerzucił się na produkcję własnych utworów. Do tej pory Stylust Beats dorobił się mnóstwa remixów, jednej EP-ki i czterech mixtape'ów. Wszystkie jego produkcje były bardzo dobrze przyjmowane zarówno przez krytyków, jak i coraz liczniejszą grupę fanów. Nic dziwnego więc, że w świecie mocnej elektroniki na "R.Y.F.S.O." czekano z niecierpliwością. Tytuł albumu to skrót od "Rip Yer Fuckin' Sleeves Off", radzę więc uważać na swoje bluzki i koszule.

Na album składa się 10 tracków, które w uproszczeniu zakwalifikować można do dwóch gatunków, jakimi są dubstep oraz trap. W zasadzie każdy z utworów jest produkcją przemyślaną, perfekcyjnie dopracowaną i co najważniejsze, wpadającą w ucho. Nie będę jednak ukrywać, że nie każdy utwór przypadł mi do gustu równie mocno. "R.Y.F.S.O." rozpoczyna się bardzo mocnym otwarciem w postaci "Power Surge", które powinno z miejsca zachęcić do przesłuchania płyty każdego wielbiciela dubstepu. Wybór tego utworu na intro był decyzją idealną, gdyż jest perfekcyjnym wstępem do tego, co dzieje się później, ponadto świetnie spełnia swoją rolę - wzbudza chęć przesłuchania całego albumu. Dlatego z przykrością stwierdzam, że już chwilę później mina mi nieco zrzedła - "Baby I'm A Pro!" to track głęboko osadzony w trapie, a więc gatunku, do którego nie pałam zbytnią miłością. Jestem jednak pewien, że miłośnicy psychodelicznych dźwięków będą w siódmym niebie, a sam nie jestem w stanie nie docenić ciekawego zabiegu polegającego na oparciu utworu na arabskich rytmach - jest świeżo i ciekawie. Podobnie jest zresztą w przypadku następnego "Blotter Acid", w którym jednak nad trapem przeważać zaczyna dubstep, a arabskie klimaty zamieniamy na dźwięki rodem z horroru rozgrywanego w transylwańskim zamku Draculi. Kolejne trzy tracki to utwory, które określić mogę mianem "wyższych stanów średnich" - ciężko przyczepić się do jakiegokolwiek ich elementu, jednak wiem, że za rok nie będę już nawet o nich pamiętać. Na szczęście cztery ostatnie utwory to moim zdaniem majstersztyk produkcji elektronicznej. Rozpoczynając od "Sleeveless Jumpoff", które swoimi funkowo-hip-hopowymi zapożyczeniami ujęło mnie od pierwszego przesłuchania, przez "Maybe I'm Dreamin'", w którym rap wkracza na pierwszy plan, po utrzymane w klasycznym stylu "Dreamscapes" ze świetnie dopasowanym wokalem Saratonin - te utwory to zdecydowanie najlepsza część "R.Y.F.S.O.", pokazująca wysoką klasę Geoffa. Płytę zamyka "At Night", które spisuje się jako outro równie dobrze, jak utwór otwierający album.

Stylust Beats na pewno nie zrewolucjonizuje tym albumem elektronicznej sceny. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to propozycja, której miłośnicy cięższej elektroniki nie mogą sobie odpuścić. Przemawia za tym również fakt, że "R.Y.F.S.O." pobrać możecie z soundclouda Geoffa za darmo. Zachęcam więc do samodzielnego zapoznania się z albumem, ja podrzucam moje trzy ulubione tracki.

"Sleeveless Jumpoff (with Wick-It The Instigator)"



"Dreamscapes (ft. Saratonin)"



"Maybe I'm Dreamin' (ft. Emotionz)"


Stylust Beats znajdziecie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

poniedziałek, 9 września 2013

Wild Child - Crazy Bird

chillsoundsgoodmusic
Wild Child to indie-folkowa grupa z Austin w Texasie. Zacząć powinienem od tego, że indie-folkowa jest tylko z nazwy, bo zespół ma talent do wplatania w oparty na folku podkład zapożyczeń z wielu innych gatunków. Po wydaniu w 2010 roku albumu "Pillow Talk" i zdobyciu kilku znaczących nagród, zespół na dłuższy czas zamilkł. Na szczęście właśnie wraca.

"Crazy Bird" to utwór, który powinni pokochać wszyscy gustujący w alternatywnych, folkowych rytmach. Jeżeli tylko zmienimy islandzkie korzenie na teksańskie, a całości nadamy odrobinę więcej delikatności, nie będzie wielką przesadą, jeśli powiem, że Wild Child przynoszą nam to, co rok temu zapewnili ludzie z Of Monsters And Men. W dodatku robią to w równie sympatyczny i nienachalny sposób. Jest to jeden z tych tracków przy których ciężko się nie uśmiechnąć i nie zagwizdać pod nosem wraz z członkami zespołu.

Track zapowiada drugi album grupy pt. "The Runaround", którego premiera zapowiedziana jest na 8-go października. Jeżeli sądzicie, że "Crazy Bird" to jedyne czym Wild Child będą mogli się pochwalić, to jesteście w błędzie - miałem okazję posłuchać longplaya przed premierą i zapewniam, że jest na co czekać.


Wild Child znajdziecie tu:

wtorek, 3 września 2013

Missing Children - The Core

chillsoundsgoodmusic
Missing Children to sześcioosobowy zespół z Sydney grający alternatywnego rocka. Grupa nie ma zbyt bogatej dyskografii, jednak wkrótce wszystko może się zmienić, gdyż na październik tego roku zaplanowana jest premiera ich EP-ki pt. "Thirst". Jeżeli tylko będzie ona wypełniona utworami, takimi jak "The Core", to o Missing Children powinniśmy usłyszeć jeszcze nieraz.

"The Core" to track, który nieustannie przywodzi mi na myśl dawne The Cranberries. Klimatyczny, przepełniony dźwiękami wielu instrumentów utwór, na czele którego stoi fantastyczny głos wokalistki grupy - Sophii jest w pewien sposób filmowy - w dobrym tego słowa znaczeniu. Budowane przez cały track napięcie sprawia, że czekamy na to, co będzie dalej, a i po punkcie kulminacyjnym nie czujemy się zawiedzeni. Fani "starego, dobrego grania" powinni być w siódmym niebie.


Missing Children możecie szukać tu:

Soulcrate - Shot In The Dark (ft. Grieves)

chillsoundsgoodmusic
Soulcrate z Dakoty Południowej to już doświadczone hip-hopowe trio i choć w sumie do dziś nie udało im się przedrzeć do mainstream'u (może to i lepiej), to na swoim koncie mają już pełno nagrań, wśród których do najważniejszych zaliczyć należy EP-kę "The Kick Rocks Collection" i album "The Heartland Panic".

Dziś miała miejsce premiera ich najnowszej płyty, zatytułowanej "Welcome Back From Wherever You've Been". Z tej okazji Soulcrate udostępnili światu również drugi singiel pochodzący z tego longplay'a. Mógłbym wiele pisać o tym, jak dobry jest ten utwór, ale wiem, że nie muszę. Panie i Panowie - przed Wami "Shot In The Dark", w którym gościnnie udziela się Grieves.



Soulcrate szukajcie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona

niedziela, 1 września 2013

Silent Rider & Camille Corazón - Black Crown

chillsoundsgoodmusic
Silent Rider to indie-popowa grupa z Nowego Jorku, na której czele stoi Reed Kackley. Zespół może pochwalić się kilkoma bardzo dobrymi remixami, a także wydanym rok temu albumem "Silent Rider", na którym znajdziemy takie perełki jak utwory "All That You Know" czy "Beggar". Możecie to zresztą sprawdzić sami, gdyż płyta jest udostępniona do darmowego pobrania, np. na oficjalnej stronie zespołu.

Dziś bierzemy jednak na tapetę najnowszy utwór grupy, który powstał w wyniku współpracy z Camille Corazón. Zaproszenie wokalistki było bardzo dobrym posunięciem, gdyż to właśnie jej delikatny, nienachalny wokal stanowi 50% wartości utworu "Black Crown". O pozostałą połowę też jednak nie musicie się martwić - track pod względem muzycznym i produkcyjnym również nie zawodzi - dźwięki typowe dla alternatywnego popu mieszają się tu z "chillującymi", elektronicznymi brzmieniami, tworząc piękną, baśniową, a jednocześnie trochę tajemniczą całość. Zaryzykuję stwierdzenie, że to jeden z trzech najlepszych utworów Silent Rider. Oby tak dalej!


Silent Rider znajdziecie tu:
facebook
twitter
oficjalna strona
soundcloud

Przeminęło z wiadrem #2: Titiyo

chillsoundsgoodmusic
Lato 2001 roku - miałem 11 lat, moim jedynym zmartwieniem było to, czy uzbieram pełen album naklejek z rogalików Pokemon, a w radiach nieustannie leciało "Come Along", które bardzo wtedy lubiłem, choć głównie ze względu na występującą w teledysku amerykańską ciężarówkę. W drugim odcinku cyklu "Przeminęło z wiadrem" skupię się na karierze Titiyo, o której dziś pewnie niewielu już pamięta.

Titiyo Yambalu Felicia Jah urodziła się 23 lipca 2013 roku w Szwecji. Spoglądając na jej rodzinne koneksje, można było domyślać się, że Titiyo wybierze karierę wokalistki - jej siostrą przyrodnią jest Neneh Cherry, a przyszywanym bratem Eagle-Eye Cherry. Ojczymem artystki jest natomiast znany amerykański trębacz jazzowy - Don Cherry. Kariera Titiyo rozpoczęła się w 1989 roku, gdy wydała swój pierwszy singiel - "Man On The Moon". Utwór pochodzący z jej debiutanckiej płyty przyniósł jej popularność w rodzinnym kraju. Zarówno pierwszy album, jak i jego następca, odniosły w Szwecji sukces czyniąc z Titiyo miejscową gwiazdę. Później jednak nastąpiła stagnacja, a powrót na szczyt list przebojów miał nastąpić wraz ze zmianą reprezentowanego przez wokalistkę stylu na pop-rockowy.

Wydany w 2001 roku utwór "Come Along", zwiastujący album o tym samym tytule, z miejsca podbił szwedzki rynek muzyczny, szybko zdobywając popularność również w pozostałych krajach Europy. Track przykuwał uwagę wpadającym w ucho refrenem oraz wykorzystaniem charakterystycznego gitarowego riffu. "Come Along" w wielu europejskich krajach stał się jednym z przebojów wakacji i do dziś pozostaje najpopularniejszym utworem szwedzkiej wokalistki.



Titiyo zniknęła z ogólnoeuropejskiego rynku muzycznego równie szybko, jak się na nim pojawiła. Na fali popularności "Come Along" umiarkowany sukces odniósł jeszcze utwór "1989", później jednak kariera szwedzkiej wokalistki zwolniła, a w zasadzie zatrzymała się. Przez siedem lat Titiyo milczała, a jedyną oznaką życia było wydanie w tym czasie kompilacji największych przebojów.



Co w takim razie sprawiło, że Titiyo nie stała się jedną z typowych "one-hit wonder"? Powrót na szczyty list przebojów zapewnił wokalistce Kleerup, który zaprosił ją do współpracy przy utworze "Longing For Lullabies". Wydany w 2008 roku melancholijny dance-popowy utwór nie podbił może całego świata, jednak cieszył się bardzo dużą popularnością w Europie. W mojej opinii "Longing For Lullabies" to jeden z lepszych utworów ubiegłej dekady, do którego z chęcią wracam.



Kolejne wydarzenia to jednak pewnego rodzaju powtórka z rozrywki. Pomimo sukcesu "Longing For Lullabies", wydany w tym samym roku album "Hidden" zdobył popularność jedynie w rodzinnym kraju artystki. Przez długi czas Titiyo milczała, na scenę wracając dopiero pod koniec zeszłego roku. Tym razem jednak do studia nie weszła samotnie - wydany pod szyldem El Rojo Adios album to efekt współpracy Titiyo z Andreasem Söderströmem. Titiyo tym samym po raz kolejny zmieniła rodzaj wykonywanej przez siebie muzyki - album El Rojo Adios wypełniony jest utworami z gatunku alternatywnego popu, który brzmi jak z soundtracku amerykańskiego filmu drogi z lat '70. Płyta zdobyła bardzo pozytywne recenzje, jak to jednak bywa z ambitnymi projektami - sprzedaż nie szła w parze z oklaskami krytyków.




Warto zastanowić się, co sprawia, że Titiyo wciąż nie udało się zaistnieć na światowym rynku muzycznym? Dziewczyna, a może raczej kobieta, w końcu ma już na karku 46 lat, ma przyjemną barwę głosu, którym w dodatku potrafi się umiejętnie posługiwać, co udowadniają nagrania na żywo. Muzycznie porusza się po wielu gatunkach, choć ogólnie jej muzykę określić można jako przyjemny pop z wyższej półki. Wszystkie wydane przez Titiyo albumy cieszyły się przychylnymi recenzjami. Mimo to wokalistka wciąż pojawia się w mediach poza granicami Szwecji jedynie sporadycznie. Być może kolejny album będzie dla Titiyo przełomem, póki co nie wiadomo jednak kiedy i czy w ogóle zostanie on nagrany.